Stanisław Batruch

"Barwna gra wnioskami"

    Niemal wszyscy piszący o Stanisławie Batruchu powołują się na jego dewizę „być sobą". „Być sobą" w jego interpretacji oznacza zaś znalezienie swojego miejsca. Zarówno w świecie, jak środkach i konwencjach plastycznych, służących do jego wyrażania i komentowania.
Lecz „bycie sobą" oznacza również wyniesienie swojego JA do najwyższego poziomu, równoznacznego z przyznaniem sobie prawa do osądzania świata. Oraz - drogą swoistego paradoksu, w jakie obfituje sztuka - osądzania siebie poprzez - jak powiada artysta - „baczne przyglądanie się sobie przez doświadczenia wielu namalowanych płócien".
Koło się zamyka. Sztuka stała się celem i miarą; zwierciadłem, odbijającym światopogląd artysty w całej rozciągłości tego pojęcia. I powodem zachodzących w nim zmian.
Między Batruchem i jego obrazem zachodzi więc to, co kiedyś, w czasach peinture active zwykliśmy określać mianem sprzężenia zwrotnego, w którym skutek oddziaływuje na przyczynę. Tyle że w jego wypadku zjawisko nie ogranicza się do powierzchni obrazu. Sztukę Batrucha można zaliczyć lub raczej wyprowadzić ją z nurtu postimpresjonizmu - starej, dobrej krakowskiej szkoły, dominującej w naszym malarstwie do dziś w swych rozlicznych odmianach i odpryskach.
    Rasowy „kapizm", jak go niegdyś zwano, bądź „koloryzm", dążył jednak wyłącznie lub niemal wyłącznie do prawidłowych „rozstrzygnięć malarskich",
do których droga wiodła przez skomplikowaną i obwarowaną licznymi rygorami „grę barwną na płaszczyźnie".
    Batruch przejął wiele przykazań postimpresjonizmu, w tym zwłaszcza wysoką kulturę malarską i właściwy mu sensualizm. Bogata materia jego obrazów wręcz zaprasza do jej dotknięcia, do czysto zmysłowego kontaktu z dziełem, odbieranym za pomocą wzroku i dotyku. To nie iluzyjność malarskiej powierzchni, odbicie i złudzenie przedmiotu. To rzeczywistość. Konkretna, bo namacalna właśnie. Rzeczywistość, przed którą muszą skapitulować najbardziej nawet nieufni niewierni Tomasze.
    Klasyczna „gra barwna" została wzbogacona i pogłębiona. Obraz przestał być fascynującą rozrywką dla wzroku, efektem działania zespołu „oko - ręka", o którym kiedyś, przed przeszło stu laty, powiedziano w kontekście jednego z najwybitniejszych impresjonistów - „to tylko oko, ale jakie oko!" widząc w wizualnej atrakcyjności wystarczający powód powstania dzieła.
Batruch opowiada. I maluje swoje myśli i wnioski. Z pełną premedytacją tworzy sceny i stara się, by były zrozumiałe i dostrzegalne dla wszystkich, obdarzonych nieco tylko od przeciętnej większą wrażliwością.
    Z tej też przyczyny w jego sztuce pojawiają się symbole o złożonej naturze. Na wzór starych mistrzów zatem stosuje kod symboli barwnych, w których odwiecznym, bo ustalonym jeszcze przez Innocentego III obyczajem błękit oznacza spokój, zieleń - nadzieję, czerń - smutek, lecz czerwień - agresję i dramat, a nie życie i dostojeństwo. W owej deprecjacji czerwieni tkwi, być może, spuścizna minionych lat. w których wszechwładna czerwień źle się nam wszystkim kojarzyła.
    W tamtych też jeszcze latach Batruch stosował również symbolikę przedmiotową, bądź raczej przedmiotowo-barwną, a mianowicie bariery pomalowane w narodowe, biało-czerwone pasy. Wyraźny znak osaczających nas wówczas ograniczeń fizycznej i mentalnej natury.
Potem bariery zniknęły z obrazów Batrucha. Lecz nie zniknęli z nich ludzie. Nie są już jednak niczym ograniczani, zmuszani przez biało-czerwone szlabany do szamotania się na wyznaczonym im terenie.
Przeciwnie. Pole ich działalności rozciąga się aż po daleki horyzont niekiedy: czasem stoją na szczycie czegoś, jakiejś góry w jej metaforycznym znaczeniu, czasem idą przez puste miasto lub trwają, właśnie - trwają - w bezruchu w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu.
Lecz nigdy nie ma w ich sylwetkach euforii lub choćby tylko radości. Wręcz przeciwnie nawet: są jakby wyzuci z sił. I zrezygnowani. A może tylko zmęczeni tym specyficznym znużeniem, jakie daje zrozumienie otaczającego ich świata i miejsca, jakie w nim zajmują, czyli tym, co nazywamy doświadczeniem, a niekiedy mądrością nawet?
    Czasami ludzie znikają z pejzażu. Lecz w sensie fizycznym tylko, gdyż on zachowuje ich pamięć w swym spokojnym i pięknym, lecz zwykle smutnym, a zawsze zadumanym wyrazie.
Bo przedziwny jest koloryt Batrucha: jednocześnie dźwięczny i nieco zgaszony. I przez to poważny. Oraz zjawiskowy i tajemniczy tą specyficzną tajemniczością skłaniającą do zastanowienia się, do refleksji.
    Nad czym? Chyba nad własnym życiem i jego kolejami, którym sztuka Batrucha nadaje wymiar monumentalny.
 
                                                                                                                                                     Jerzy Madeyski