Juliusz Joniak

"Malarstwo Juliusza Joniaka"

Jestem niezmiernie zaszczycony możliwością napisania tekstu wprowadzenia do katalogu wystawy Prof. Juliusza Joniaka, organizowanej przez Galerię ZPAP Sukiennice, mieszczącą się w samym sercu Krakowa. Moim odczuciom niepewności i zakłopotania towarzyszy świadomość, iż zaliczając się w pewnej mierze do uczniów Profesora nie mogę i z pewnością nie będę w stanie spojrzeć na malarstwo Prof. Joniaka zdystansowanym i chłodnym okiem krytyka, który w swych zapędach do formowania ocen i wyroków zawsze jednak powinien zadbać o precyzję i konsekwencje proponowanej skali wartości, a jednocześnie musi być otwartym na wartości wypracowane w innych orbitach artystycznych.

Jednym z pierwszych moich tekstów o malarstwie opublikowanym w prasie była recenzja z wystawy Prof. Joniaka zaprezentowanej w 1991 roku przez galerię „Piano Nobile". W recenzji tej pisałem będąc generalnie pod jednym wrażeniem, że obrazy Profesora są malowane jak gdyby „z nut", tzn. z niebywałą swobodą i ekspresyjnym polotem. Upłynęło kilka lat. Nie było wtedy i nie ma teraz w obrazach Prof. Joniaka wątpliwości, zawahań, i rzecz bardzo ważna, nie ma też elementów niepotrzebnych, zbędnych, czyniących obraz mniej klarownym a tym samym mniej przekonywującym. Nie ma „rozgadanych" detali - a przecież często kusi do tego „picturalność" kolorystycznej konwencji. Malarskie tradycje „koloryzmu", jakim Prof. Joniak pozostaje wierny przez całe życie, nie ograniczają i nie unifikują Jego osobistego piętna, jaki wywiera na swoich obrazach, malując najczęściej klasyczne motywy: martwe natury, pejzaże, portrety, a również obrazy zbliżone do rozwiązań li tylko abstrakcyjnych lub aluzyjnych, jak choćby niezwykłe płótno z 1971 roku zat. „Pejzaż z tęczami".

Pamiętam jedno ze spotkań z Profesorem w pracowni krakowskiej ASP, kiedy wyświetlał nam (studentom) slajdy z podróży do Hiszpanii, kiedy opowiadał o niepowtarzalnych zjawiskach świetlnych, zestawieniach kolorystycznych i kontrastach charakterystycznych tylko i wyłącznie dla ojczyzny Velasqueza, Goyi, Picassa. Tłumaczył i przekonywał jak mocno może oddziaływać na malarza otoczenie, atmosfera pejzażu, kąt padania promieni słonecznych, brunatne nasycenie koloru ziemi i drastycznie wykrojone, ciemne cienie na jasnych ścianach domów i zabudowań. Później ustawiał duże martwe natury i w bardzo lapidarny sposób otwierał nam oczy, opisując w kilku słowach malarską jakość, atrakcyjność i charakter podejmowanego motywu.

Kiedy dzisiaj spoglądam na obrazy Prof. Joniaka odnoszę wrażenie, że artysta z wiekiem, z biegiem czasu, młodnieje. Nie angażując się już w sprawy artystycznej pedagogiki może malować bardzo dużo i czyni to jak gdyby z młodzieńczą zadziornością, świeżością i dynamiką. Tego elementu otwartości, swobody i wręcz brawury mogą mu pozazdrościć najbardziej zadufani w sobie i obsesyjni malarze. Kolorystyczny słuch, wyczucie przestrzeni i światła, wrażliwość na niuanse faktury, wewnętrzna koherencja w locie jak gdyby poukładanych elementów kompozycji obrazu, nie zabijana zbyt napastliwym i beznamiętnym rygorem - oto klarowne zalety malarstwa Prof. Julisza Joniaka, które zapewne dostrzega nie tylko były uczeń, ale także każdy artysta pamiętający o podstawowym alfabecie i źródle z jakiego czerpie od tysiącleci magiczna sztuka malowania obrazów.

Wszystkie obrazy Prof. Joniaka prezentowane na wystawie w Galerii ZPAP Sukiennice namalowane zostały w 1997 roku. Są to wyłącznie martwe natury i pejzaże. W rozświetlonej wrześniowym słońcem pracowni artysty stoi ustawiona na małym stoliku martwa natura z szafirową butelką, z suchymi kwiatami w szklanym wazonie na tle wzorzystej draperii. Na wielu obrazach, w przeróżnych konfiguracjach ze zmieniającą się scenografią draperii i obrusów, występują ci sami aktorzy: dzbany, butelki, karafki, tace, talerze, półmiski, koszyki, wazy, donice, flakony z kwiatami. Obok nich (lub na nich) akcentują się cytryny, jabłka, gruszki, pomarańcze, pocięta cukinia, papryka, ananas... Potrzebne w każdej chwili naczynia stoją poustawiane na półce pod sufitem lub na parapecie okna. Przypomina to trochę wnętrze pracowni Giorgio Morandiego, który przez całe życie malował kilkanaście naczyń przechowywanych w pracowni jako najwierniejsze modele. W takim ograniczeniu właśnie Morandi odnalazł cały kosmos i pełnię malarskich możliwości.

Wspomniane pejzaże, które Prof. Joniak namalował w tym roku, pochodzą z okolic południowej Francji. Szczególnie malarz upodobał sobie małą nadmorską miejscowość Coullioure, którą często kiedyś odwiedzali fowiści, oraz St. Remy, gdzie za odrapanym murem w szpitalu łagodził swoje szaleństwo Vincent van Gogh. „Coś tam w tym miejscu jest intrygującego, albo mnie się wydaje że to jest" - mówi artysta. Mur odgradzający szpital od urokliwej okolicy pojawia się na obrazach jako element zmysłowego pejzażu. Biały dom otoczony platanami, aleje i polne drogi, krzewy i odległe zabudowania, fragmenty zatoki morskiej z sylwetką latarni - wszystko rozedrgane słonecznym blaskiem, mieniące się świetlistą zjawiskowością i ulotnym powiewem orzeźwiającego wiatru. W tych obrazach przeniesiony zostaje w naszą rzeczywistość oddech południa Francji, wrażeniowe piękno tamtego pejzażu oraz jego powietrzne brzmienia soczystych zieleni i dźwięcznych błękitów, piaskowych pasm skręcającej drogi, gdzie drzewa rzucają swój głęboki cień.

Stanisław Tabisz