Juliusz Joniak

  Z prof. Juliuszem Joniakiem zetknąłem się po raz pierwszy w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Był rok 1978. Po pierwszym roku studiów przenosiłem się z Wydziału Grafiki na Wydział Malarstwa i miałem możliwość wybierania pracowni. Pierwsze podejście do bardzo popularnej wtedy pracowni prof. Jana Szancenbacha było nieudane. Profesor Szancenbach miał już zapisany komplet studentów, a ja spóźniony w swoich staraniach, bo rok akademicki już się zaczął, nie zostałem przyjęty. Przypomniałem sobie wtedy, że bardzo podobała mi się na wystawie końcoworocznej pracownia prof. Juliusza Joniaka. Były tam pokazane subtelniejsze obrazy, z bardzo wrażliwym strojeniem tonów barwnych i pewną poetyką koloru. Jakoś udało mi się z prof. Joniakiem zamienić kilka słów na korytarzu Akademii, a moja prośba o przyjęcie do pracowni została, ku mojemu zaskoczeniu, dość entuzjastycznie przyjęta. Prof. Joniak pamiętał mój obraz z pierwszego roku studiów zat. „Stragan”, namalowany w pracowni doc. Zbigniewa Kowalewskiego na Wydziale Grafiki. Przenosząc się na inny wydział musiałem złożyć, jak do egzaminu, teczkę z pracami i wybrane obrazy z pierwszego roku studiów. Mój „stragan” utorował mi drogę do pracowni prof. Juliusza Joniaka, w której studiowałem 3 lata i zrealizowałem dyplom magisterski. Po drodze spróbowałem swoich sił, na IV. roku studiów, w pracowni prof. Tadeusza Brzozowskiego, ale na rok dyplomowy wróciłem do pracowni znakomitego kolorysty…
  Przez cały okres studiów prof. Juliusz Joniak był dla nas, studentów, zagadką. Nie znaliśmy jego prac, bo Profesor nie organizował indywidualnych wystaw. Kiedyś, pobiegliśmy szybko z kolegą Jackiem Taszyckim do krakowskiego BWA, na wieść, że jest tam wystawiony duży obraz prof. Joniaka. I rzeczywiście. Obejrzeliśmy interpretację obrazu rodziny królewskiej Francisco Goi wykonaną przez prof. Joniaka. Wyszliśmy z BWA trochę z niedosytem. Nadal ciekawiło nas jak Profesor maluje „swoje” obrazy…? Upłynęło dużo czasu. Te słynne martwe natury i pejzaże z południa Francji oglądaliśmy dopiero na wystawach w Pałacu Sztuki TPSP, które były organizowane w okresie, kiedy prof. Joniak odszedł z Akademii na emeryturę. I była to malarska uczta, radość i duma, że studiowaliśmy u tak wspaniałego malarza, którego obrazy, pełne swobodnego duktu pędzla, optymistycznych zestawień kolorów, słońca i powietrza oddziaływały dodatkowo bardzo zmysłową tkanką malarskiej struktury materii. W pracowni zresztą, podczas studyjnych ćwiczeń, prof. Joniak dziwiąc się, że chcemy w młodzieńczym malarstwie realizować rzeczy zupełnie niemożliwe, jakby przecierał nam oczy. Kiedy ktoś zagalopował się w fantazjowaniu i radykalnej nadinterpretacji tego, co obserwował w ustawionym motywie pracownianym, prof. Joniak opowiadał o ustawionej martwej naturze czy akcie. Opowiadał, co widzi, opisywał nam w istocie, co to za wizualne zjawisko jest bodźcem do malowania obrazu i na czym polega jego zestawiona złożoność elementów oraz malarska atrakcyjność. Te korekty Profesora pamiętam najbardziej i walczę do tej pory z sobą o bardziej rzetelne i otwarte odkrywanie zjawiska „tu i teraz”, o zauważanie niepowtarzalności oświetlenia i nastroju danej chwili, owej plastycznej dramaturgii kumulującej się w procesie bezpośredniej, studyjnej obserwacji świata. I być może również z tego powodu, z wdzięcznością i uznaniem wspominam swoje studia na Akademii w pracowni prof. Juliusza Joniaka. Dyplom magisterski broniłem w Pałacu Sztuki TPSP we wrześniu 1982 roku. Nosił on tytuł: „Kompozycje magiczne” i tak też, zdaje się, zatytułowana była moja praca pisemna. Piękną i długą recenzję do tej pracy napisał prof. Jan Szancenbach i w ten sposób zyskałem uznanie u drugiego, wspaniałego kolorysty, chociaż moje obrazy już wtedy odbiegały od klasycznej doktryny koloryzmu…
  Po studiach, z początkiem lat 80. XX. wieku, dzięki temu, że prof. Joniak intensywnie malował obrazy i wystawiał swoje prace, spotykałem Profesora na wernisażach i często zamieniałem kilka słów. Byłem pełen podziwu dla Jego twórczej aktywności i odkrywałem w Jego obrazach tę radosną witalność życia, która dzięki spontaniczności malarstwa i specyficznym smakowaniu koloru (zieleni, błękitów, a nawet czerni) przenika do głębszych pokładów wrażliwości człowieka. I tu wydarzyła się dla mnie bardzo wyjątkowa historia. Prof. Joniak przygotowywał się do wystawy w galerii ZPAP Sukiennice i zaproponował mi napisanie wstępu do katalogu. Poczułem się tym bardzo przez Profesora wyróżniony. Pracowałem już w Akademii jako asystent w pracowni prof. Zbysława M. Maciejewskiego, ale cały czas chodziłem na wszystkie, możliwe w Krakowie do zobaczenia, wystawy prof. Joniaka. Problem, jak dotrzeć do prywatnej pracowni Profesora, został bardzo prosto rozwiązany.Prof. Joniak przyjechał po mnie swoim samochodem i po kilkunastu minutach siedziałem w willi w Zabierzowie, gdzie całe jedno piętro to była pracownia malarska, z ustawionymi martwymi naturami, akcesoriami i rekwizytami. Usiadłem na fotelu i rozejrzałem się. Wszędzie były obrazy. Prof. Joniak zaczął odwracać je od ściany i pokazywać mi jak na przeglądzie w Akademii. Zamarłem. To teraz ja siedziałem na krześle, a Profesor, jak student, pokazywał mi swoje obrazy!!! Był to dla mnie moment wręcz paraliżujący. No i do tego jeszcze doszła wpadka. Zapytałem Profesora z jakich lat są oglądane obrazy, a prof. Joniak z lekkim oburzeniem odpowiedział: „To są obrazy najnowsze z tych wakacji! Byłem na południu Francji swoim samochodem z przyczepą i malowałem tam instalując się na polu campingowym”. Znowu zamarłem… Około 30 czy 40 obrazów Profesor namalował chyba w ciągu miesiąca, a może nieco dłużej, bo zaznaczył, że robiąc we Francji z natury mnóstwo szkiców i akwarel kończy pewne motywy już tu, w Krakowie, przechodząc na duże płótna. Nie wiem, co wtedy napisałem, bo nie mogę w kosmosie obrazów, rysunków, książek i różnych inspirujących przedmiotów w swojej pracowni odnaleźć katalogu prof. Joniaka z wystawy w Galerii ZPAP w Sukiennicach… Pamiętam tylko, że pisałem z dużym przejęciem i czułem dużą odpowiedzialność za słowa i za refleksję najogólniejszą: czym tak w istocie jest malarstwo…?
  Późniejsze i pełniejsze „spotkania” z prof. Juliuszem Joniakiem jako malarzem to oczywiście Jego duże wystawy prezentowane w salach Pałacu Sztuki TPSP w Krakowie. Były to uczty dla koneserów malarstwa, chociaż współcześni, awangardowi kuratorzy, dyrektorzy państwowych i miejskich galerii, krytycy i znawcy sztuki pewnie skręcali się w bólach z powodu tak tradycyjnego podejścia do malarstwa, do sztuki w ogóle, bo przecież ciągle ogłaszane były, przez ostatnie lata XX. wieku i początkowe lata XXI. wieku, hiobowe wieści o „końcu” czy o „śmierci” malarstwa… A malarstwo istniało, istnieje i istnieć będzie nadal w przeróżnych objawach swojej ekspresji i wyrazie, swojej klasycznej dyscypliny i warsztatowej tradycji. Wystawy prof. Joniaka w Pałacu Sztuki TPSP w Krakowie były wydarzeniami. Pan prezes Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, Zbigniew Kazimierz Witek, wydawał pokaźne albumy do tych wystaw. Mój znajomy z Zurichu, Wojciech Szott, przyjechał do Krakowa i kiedy zobaczył wystawę prof. Joniaka natychmiast zakupił jeden z obrazów. Wystawy robiły duże wrażenie, a ich siłą była zjawiskowość koloru i światła oraz pikturalność swady malarskiego gestu. Słoneczny nastrój lata na południu Francji. Pewne nurty w twórczość rozwijają się wielowątkowo i mają swoje osobliwe zakątki, które tworzą artyści poprzez fascynację i dodanie czegoś wyjątkowego, niepowtarzalnego do nurtu czy kierunku, który wydaje się już wygasać. Sztuce jednak życie dają artyści i to oni decydują o tym, co jest żywe, autentyczne i prawdziwe w sztuce. To oni dają możliwość rozeznania i przełamywania tego, co jest konfekcyjne, zawidziane, cudze, obce i co skutkuje naśladownictwem czy zagubieniem siebie w sztuce…
  Ktoś kiedyś pięknie powiedział o obrazach prof. Juliusza Joniaka, że plamy barwne rzucone na powierzchnię Jego płócien wyglądają tak, jakby przez chwilę na nich przysiadły kolorowe motyle i zaraz miały odfrunąć…
Tu nie tylko ważna jest zmysłowa gra koloru w zmiennym, migotliwym świetle, ale również emocjonalne napięcie towarzyszące scalaniu całości zjawiska plastycznego na obrazie. Struktura malarska w obrazach prof. Juliusza Joniaka jest dynamiczna i wynika z emocji oraz ekspresji procesu malowania. Mówi się wtedy, że obraz jest żywy i spontaniczny, pełen impetu, malowany tym wybornym, obdarzonym przez naturę, instynktem malarskim. Ten dar, szczególną predyspozycję, nazywamy również talentem i słuchem kolorystycznym. Prof. Juliusz Joniak jest koneserem i smakoszem koloru, a Jego sposób kreacji obrazu jest naturalny i spontaniczny.
To prawda, że Jego obrazy nie rozwiązują najbardziej dramatycznych i bolesnych problemów ludzkości, ale przecież dają szczęście i radość w bezpośrednim obcowaniu. Podkreślają, jak ważny dla sztuki jest kontakt z naturą, ze światem widzialnym i jak frapująca i lecząca duszę może być jego uchwycona po malarsku zjawiskowość najprostszych motywów: pejzażu, martwej natury czy postaci człowieka…

Prof. Stanisław Tabisz
Rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie