Iwona Fischer-Zuziak

"Sztuka morza przenosi"

  Iwona Fischer-Zuziak należy do tych nielicznych artystów, którzy nigdzie nie ruszają się bez własnej sztuki. Sztuka zaś ma swoje prawa i twarde reguły. To ona czyni twórcę wolnym, pozwala mu unosić się w owej przestrzeni ptaków niebieskich. Ona również zakazuje - w obronie wartości artystycznych. Sztuka swoje, życie swoje - ale zatoczmy koło, by powrócić do pierwszego zdania tego akapitu. Sapienti sat.
   Autorka monumentalnego tryptyku włoskiego Gaeta, namalowanego z czułością oraz kompozycyjną precyzją, będącą świadectwem żelaznej dyscypliny i ogromnego talentu, jest tą samą osobą, która wcześniej malowała obrazy, dramatyczenie spiętrzone i przejmująco migotliwe od blasków objawiających się w najgorętszych żółcieniach i rozbielonych rubinach. Co wydobywały te światła, na co padały? Na świat, którego już nie ma i nie będzie. Na przejmująco fantastyczny krakowski Kazimierz, ogarnięty prawie czarnymi, już bliskimi fioletu, oraz przejrzystymi jak czyste powietrze, błękitami - na pejzaże o przestrzeni wytyczanej labiryntami podcieni i kubicznie podzielonej podestami schodów.
  Skąd nawiązanie do tamtego okresu w twórczości artystki! Kazimierz malowała dziesięć lat temu. Dysponując bardzo dobrym warsztatem, dała świadectwo głębokiego przeżycia. Obecnie otrzymała propozycję trudną do odrzucenia z punktu widzenia zwykłego człowieka. Zachwycony reprodukcjami kolekcjoner zaproponował zakup swobodnie powtórzonego cyklu kazimierskiego. Ale Iwona Fischer-Zuziak odmawia, ponieważ teraz przenosi na płótno inne mocne uczucia, inaczej wyrażane.
  To pejzaż włoski Umbria, Toskania... to od sześciu lat odwiedzana starożytna Gaeta na południu Włoch, nad Morzem Tyrreńskim. O sile osobistego ładunku przeżywanych emocji niech świadczy fakt, że piękny kadr tego wybrzeża, wraz z otaczającym powiewem morskiego wiatru, zaistniał w mieszkaniu Iwony, namalowany wprost na ścianie.
  Artystka stwarza przestrzeń i morze przenosi. Taka jest ta wolność.
  Formę wyznacza przeżycie, a tamtej formy już nie będzie, bo nie ma nic bardziej niemoralnego - szczególnie dla prawdziwego artysty - jak udawać, że się przeżywa coś, czego się nie przeżywa. Przybliżyć? Swoją twórczość literacką nazwał życiopistmiem Edward Stachura, człowiek, którego konstrukcję duchową ani chybi współodczuwa artystka.
  Dość dygresji. Przekonany, że mam do czynienia ze sztuką najczystszej wody, dodam, że Iwona potrafi przekształcić tak prosty motyw, jak krakowski pejzaż z zakolem Wisły (Norbertanki) w etiudę, w której gotyk kościoła wyłania się tanecznym krokiem z błękitu nieba, a architektura klasztoru zda się być od wieków złączona z litą skałą.
  Z fascynacji światem teatru powstał cykl wielokrotnych portretów znanych aktorów Starego Teatru w Krakowie, które malarka tworzyła z natury w swoim studio.  
  Sztuka w sztuce... Etap domknięty. O wiele wcześniej Iwona Fischer-Zuziak, opanowawszy perfekcyjnie sztukę nakładania laserunków, doprowadzała do bliskiej omdleniania euforii swoich modeli z kręgu przyjaciół - wolnych aktorów, gdy przedstawiała swoją wizję kosmogonii Niebieskiej walizki poety Jurka Sitarza. Na plenerze w Berlinie, po zburzeniu muru, wyprowadzona z równowagi bliskością metra, potrafiła sztuką - i to jaką - ujarzmić niechęć, ukoić nerwy. Miała do dyspozycji stare deski z piwnicy i trzy lub cztery tubki farb. Namalowała wówczas obrazy najbardziej kolorowe. Kipi z nich radość życia...
  A niejako świadectwem artystycznej dojrzałości malarki okazała się twarz Johna Lennona na chuście - portret wykonany w noc po zamachu, w reakcji na bezlitosną wieść o śmierci muzyka. Człowieka, który nigdzie się nie ruszał bez swojej sztuki... tak jak Iwona.

                                                                                                                                                             Marek Sołtysik