Hanna Rudzka-Cybis

    Profesor Hanna Rudzka-Cybisowa zmarła w szpitalu, nieoczekiwanie, gdyż właśnie nazajutrz miała wracać do domu. Był to trzeci dzień lutego 1988 r. mroźny i mało śnieżny. Ale nie chcę o tym pamiętać. Wspomnienie Hanki - Hani, Haneczki jak ją nazywali Jej bliscy - łączyć się będzie dla mnie zawsze z latem, z ogrodem pełnym słońca i zieleni, latem pięknym i niemal tak upalnym jak tegoroczne. W lipcu 1987 r. prof. Cybisowa obchodziła swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Uroczystość ta odbywała się w tonącym w zieleni drewnianym domku na Zarabiu, gdzie solenizantka przebywała na wakacjach wraz z swoją wieloletnią francuską przyjaciółką. Tam przyjechały z Krakowa samochody wiozące przedstawicieli Wydziału Kultury, Akademii Sztuk Pięknych i przyjaciół wielkiej artystki. Wśród powodzi kwiatów wyróżniał się bukiet z dziewięćdziesięciu czerwonych róż na długich łodygach. Dzień był cudownie słoneczny, taki jak być powinien, a profesor Cybisowa jak zawsze gościnna, ożywiona, pełna humoru i werwy niemal młodzieńczej. Ostatnich odjeżdżających gości żegnała przy furtce ogrodowej i taką ją zapamiętałam, stojącą w słońcu, powiewającą szczupłą dłonią, która do ostatka sprawnie umiała trzymać pędzle i celnie dotykać nimi płótna.
   
    Twórczość Hanny Rudzkiej-Cybisowej znalazła uznanie w kręgu kolegów i znawców już przed II wojną, a w okresie powojennym zyskiwała coraz większy, niekwestionowany autorytet. Obrazy Jej znajdziemy we wszystkich muzeach Polski, wielu zbiorach prywatnych, także za granicą. Otrzymała wszelkie możliwe w Polsce wyróżnienia, nagrody, a także Grand Prix w Monte Carlo (1966) oraz nagrodę im. Jurzykowskich w Nowym Jorku (1987). Jej monografię za życia napisała Helena Blum, w Los Angeles ukazała się książka "Women in Art" (1977), gdzie autorka wymienia Rudzką-Cybisową jako jedną z najwybitniejszych kobiet malarek w sztuce światowej. A jednak ostatnio świetny dorobek artystki, rozproszony i trudno dostępny popada w zapomnienie. Ostatnia wielka retrospektywa prac odbyła się w Muzeum poznańskim w 1971 r. W Krakowie po Jej śmierci wystawę pt. "Opuszczona pracownia" urządziła Galeria ASP, mieszcząca się wówczas w niewielkim lokalu przy ulicy Brackiej. Także Galeria "Plastyka" przygotowała z pietyzmem mały pokaz gwaszy i rysunków. Z zamierzeń zorganizowania wielkiej, pośmiertnej wystawy dzieł Cybisowej nic jakoś nie wyszło. Również za życia tej przynoszącej chlubę naszemu miastu artystki Muzeum krakowskie nie zdołało urządzić takiej wystawy, ani choćby przenieść tej z Poznania. Płótna i akwarele Cybisowej pokazują się czasem w galeriach Warszawy i Krakowa i natychmiast znikają. Młodzi nie znają tego malarstwa prawie zupełnie, a i nazwisko niewiele im mówi. Dla nich więc powiem krótko to, o czym dobrze wie starsza generacja.
    Hanna Rudzka była współzałożycielką grupy tzw. kapistów, których ostatnim żyjącym przedstawicielem był Józef Czapski (zmarł w styczniu 1993). Określenia kapizm i koloryzm bywają używane wymiennie, jako że zagadnienia koloru stanowią centrum spekulacji dla wielu artystów, także tych, którzy nie należeli do Komitetu Paryskiego. Kapiści to konkretna grupa malarzy, uczniów Pankiewicza, którzy w latach dwudziestych udali się do Paryża dla dalszych studiów. Głównym "ideologiem" grupy K. P. był Jan Cybis, za którego wyszła Hanna Rudzka. Młodzi malarze przybyli do Paryża w czasie kiedy przygasała fascynacja kubizmem, trwał natomiast kult Cezanne'a, a był to też okres rozkwitu malarstwa Bonnarda. Oni to stali się głównymi idolami kapistów, ale śledzili też bacznie obrazy impresjonistów z ich rozbijaniem koloru na cząstki i drobną mikrostrukturę. Kapiści odrzucali tematy historyczne, symbolikę i wszelką "literaturę", ograniczając się do wąskiego kręgu tematów: pejzaż, martwa natura, rzadziej akt lub portret. Malowali "na motywie" jak impresjoniści, ale natura była dla nich tylko punktem wyjścia, celem zaś zorganizowanie obrazu jako tworu rządzącego się własnymi prawami, przede wszystkim barwnymi. Ideałem kapistów było, aby relacje wzajemnych oddziaływań i sąsiedztw barwnych zobaczonych w naturze wyselekcjonować i przetransponować tak, by osiągnąć "niezachwianą płaszczyznę obrazu" równomiernie napiętą, unikając przy tym dekoracyjności czy stylizacji. Ambicją ich była "dźwięczność koloru" (termin wprowadzony przez Pankiewicza), ale miał to być kolor nie surowy lecz przetrawiony indywidualnie i utkany z drobnych plam. Nie rezygnowali przy tym z wyrażania stosunków przestrzennych, ale zarówno one, jak cień i światło, miały być wyrażone przede wszystkim przez relacje chromatyczne z szeregu: ciepłe - zimne.
    Tendencje te i ambicje widzimy w malarstwie Rudzkiej-Cybisowej z konsekwencją i stałością, jaką rzadko znajdziemy u innych członków K. P., którzy w miarę upływu lat odchodzili od pierwotnej ideologii formułowanej głównie przez Jan Cybisa (przykłady: Czapski, Nacht-Samborski, Potworowski). W okresie paryskim i w Polsce przed II wojną światową artystka budowała tkankę swych obrazów w sposób bliski impresjonistom. Jednak inaczej niż u nich obrazy jej nie zmierzały do uchwycenia przelotnego momentu, pory dnia czy oświetlenia. Plama barwna była dla niej nie tylko zastępczym znakiem światła i cienia, lecz środkiem zbudowania solidnej egzystencji płótna. Wcześnie osiągnęła malarską świadomość i dojrzałość. W latach trzydziestych miała pierwszy pokaz indywidualny w Paryżu, otrzymała nagrodę m. Warszawy, a obrazy jej zakupywały muzea. Po wojnie została jednym z pierwszych profesorów nowo zorganizowanej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
    W twórczości Rudzkiej-Cybisowej przeważają martwe natury i pejzaże - klasyczne tematy kapistów. Ale ona jedna, zwłaszcza w okresie późniejszym, zainteresowana była wizerunkiem człowieka. Jej portrety należą do najznakomitszych w malarstwie polskim XX wieku. Zachowując w pełni wszystkie walory czysto plastyczne umiała przekazać indywidualną aurę psychiczną modeli (nigdy nie malowała na zamówienie). Wystarczy tu wymienić portret p. Szarańcowej, Bronisławy Przybosiowej, Kornela Filipowicza oraz najbardziej chyba znany i sławny portret Xawerego Dunikowskiego, godny tego wielkiego rzeźbiarza i dający wyraz jego osobowości tak intensywny jak to się rzadko zdarza w malarstwie współczesnym.
    Począwszy od roku 1958 artystka znów wiele podróżowała, jeździła do Francji, zwiedziła też galerie angielskie, gdzie po raz pierwszy doznała olśnienia Turnerem. Znów też zafascynował ją Claude Monet, ale nie ten z wczesnej epoki lecz z okresu "Nenufarów" i późnych widoków Ogrodu w Giverny. O wrażeniach z tego kontaktu ze sztuką starego, wpółociemniałego mistrza opowiadała z największym przejęciem i uniesieniem. Jej wzrok także był od pewnego czasu osłabiony, ale - co jest zjawiskiem zadziwiającym - nie wpłynęło to na jakość jej malarstwa. W ostatnich dziesięciu latach życia malarstwo to zaczęło ulegać pewnym przemianom. Malarka stosowała plamę szerszą, bardziej bujną i swobodną, choć zawsze precyzyjnie obmyślaną. Dzieliła płótna na bardziej wyraziste strefy barwne, stosowała dużą rozpiętość walorów, używała czerni i brązów, dawniej odrzucanych lub stosowanych tylko w wyjątkowych wypadkach. Naczelna jej zasada pozostawała zawsze ta sama: obraz to jednolity organizm plastyczny rządzący się własnymi prawami. Wprowadzenie mocniejszych walorów nie osłabiło działania chromatycznego dzieł Cybisowej, dodało im blasku i bogactwa, nie rozbijając całościowej konstrukcji i nie burząc płaszczyzny malarskiej.
    Tę niespożytą do ostatnich niemal chwil życia energię twórczą podziwiać już mogła tylko garstka najbliższych przyjaciół, którzy otaczali ją do końca miłością i staraniami. Jej wierność sztuce i tym, których kochała została odpłacona wiernością. Gdyż była nie tylko wspaniałą, bezkompromisową artystką surową dla siebie i drugich. Była też bezkompromisowym i odważnym człowiekiem. Jej działalność podczas okupacji, jej postawa w czasie trwania stanu wojennego, to piękne karty, niestety mało komu znane, gdyż prawie nigdy o nich nie wspominała.
   
    Maria Rzepińska