Anna Schumacher

"Wspomnienia znad Sanu"

   
    Wieczór pachnie rozlaną rzeką...
   
   Wspomnienie znad Sanu, a raczej wspomnienia. Wiele wspomnień i wiele obrazów - pejzaże zapamiętane. San w różnych porach roku i o rożnych porach dnia. San zielony, San niebieski… Rzeka i jej żywioł - trochę groźna, piękna, majestatyczna. Piękna, bo jak lustro odbija w sobie cały świat. Groźna, bo nieprzewidywalna, zmienna. Niewyczerpany pretekst to malowania światła, do zapisu kolorystycznych zachwyceń.
   Na obrazach Anny Schumacher wieczór pachnie rozlaną rzeką. Woda zagarnia krajobraz i niesie tajemnicę - na dnie musi być czarna, gęsta jak smoła, na powierzchni błyszczy turkusem, malachitem.
   Właśnie - zagadka, tajemnica - zamiast przejrzystej tafli wody, chmury jak spiętrzone pieniste fale na morzu. W oddali wzgórza, łąki, łany zbóż. Czas się zatrzymał, znieruchomiała nagrzana słońcem ziemia – leniwe lato, niespieszne kontemplowanie krajobrazu. A prawdziwe niebo jest szare, puste. Została na nim tylko żółta smuga a la Czapski.
   
    Zachwyt samotny...


   Kwiaty jak z pięknych teatralnych dekoracji. Wiosna – kolejny sezon, kolejna odsłona – i przed pracownią znowu zakwitają magnolie. Duże, jasne, pachnące. I Anka znowu je maluje. Potem będą irysy, hortensje. Pojedyncze kwiaty wypełniają sobą ramy obrazów. W serii „Ogrodów” bogactwo już bez ograniczeń.
   Podobnie jest w innych martwych naturach artystki: jeden jedyny bakłażan czy krzesło zastawione wieloma przedmiotami – temat jest pretekstem do gry barwnej, do komponowania małych światów, do budowania nastroju. Józef Czapski mówił, że w malarstwie właściwie nie da się nic wymyślić, że można tylko patrzeć. Być może coraz bardziej upraszczam, ale gdybym mógł jeszcze żyć, by malować, to jestem pewien, że malowałbym martwe natury, w które usiłowałbym się wkopać aż do granic możliwości – pisał – bo tylko na tej drodze można coś odkryć. Natura sama jest odkryciem.
   Martwe natury Anny Schumacher to właśnie takie malarskie odkrycia, piękno dostrzeżone w skromnych przedmiotach, w najbliższym otoczeniu. To, co nazywam zbyt pompatycznie wizją – pisze Czapski – bo nie umiem znaleźć innego słowa, to jest ten zachwyt samotny, nieoczekiwany, poczucie, że my jedni widzimy cud piękności niepowtarzalny.
   
                                                                                                                                      Małgorzata Czyńska